Barańczak na rowerze czyli wyprawy ks. Michała Barańskiego

informacje

baton rowerowy bikestats.pl

Znajomi

wszyscy znajomi(1)

wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy Baranczak.bikestats.pl
Wpisy archiwalne w miesiącu

Marzec, 2012

Dystans całkowity:94.76 km (w terenie 0.00 km; 0.00%)
Czas w ruchu:06:30
Średnia prędkość:14.58 km/h
Liczba aktywności:3
Średnio na aktywność:31.59 km i 2h 10m
Więcej statystyk

Buk - Boock

Czwartek, 29 marca 2012 | dodano:29.03.2012
Km:27.60 Czas:02:02km/h:13.57
Pr. maks.:0.00Temperatura: Rower:Kross Trans Alp 2009
BUK-Łęgi-Rzędziny-Stolec-Pampow-Mewegen-Boock-Blankensee-BUK /28km



Bez względu na silny wiatr i małą ilość czasu ruszam w kolejną wyprawę transgraniczną. Z konieczności krótką niestety, ale lepsza taka niż żadna. Poza tym zawsze jest to okazja do poprawy kondycji, żeby rozpocząć w końcu dłuższe wyprawy, w tym tę najdłuższą - wakacyjną.
Początek dziś w zaniedbanej, popegeerowskiej wiosce Buk. Obieram drogę na północ, pod wiatr, w kierunku miejscowości Łęgi. Po drodze daje o sobie znać piękno przyrody w postaci parki żerujących żurawi. Pstrykam im fotkę, ale coś się dzieje z aparatem (zdjęcie nie wyszło tak jak powinno). Kolejna wioska za Łęgami to Rzędziny. Nastrój czynią fatalny - rudera obok rudery, dziurawe dachy, brudne ściany, obskubane mury - coś okropnego. Pomyślałbym, że to wioska wymarła, gdyby nie jedna konkretna oznaka życia - szkoła podstawowa. Budynek co prawda również obskurny, ale obecność dzieci niezbicie dowodzi, że ktoś tu mieszka.
Za to kończy się asfalt. Teraz będę przedzierał się przez krzaki, korzystając ze ścieżki wyjeżdżonej na starym nasypie przedwojennej linii kolejowej.

Ścieżka ta prowadzi między bagnami i bajorami, stopniowo zarastając, co budzi moje obawy. Po bajorach pływa ptactwo, najczęściej łabędzie, które nic sobie nie robią z mojej obecności. Jeden tylko, chyba nieco bardziej płochliwy, na mój widok na wszelki wypadek wpłynął między trzciny. Droga jest bardzo daleka od ideału, dla roweru szosowego się absolutnie nie nadaje, a i trekkingiem pokonuje się ją w żółwim tempie.

Na końcu tej ścieżyny leży wieś o tragicznej nazwie Stolec. "No tak, gówniana droga do gównianej miejscowości" - myślę sobie, choć nie chcę przecież w ten sposób obrazić mieszkańców. Sam mógłbym tu mieszkać, z tym że pewnie wnioskowałbym wtedy o zmianę nazwy. Bo jak to wygląda: "Miejsce zamieszkania: Stolec"? Tak jakbyś mieszkał w kupie. Ciekawe, czy tubylcy mają tego typu poczucie humoru?
Udaję się w lewo, na południe, wzdłuż granicy, szukając jakiejś drogi do Niemiec. Powinna tu być. Niestety, po kilku kilometrach stwierdzam, że musiałem ją minąć. Zawracam z powrotem do "kupy" i odnajduję niepozorną ścieżynkę, która prowadzi mnie do równie niepozornego przejścia granicznego:

To jest jedno z tych przejść granicznych, których można nie zauważyć. Po lewej stronie widać słup, na którym prawdopodobnie znajdował się kiedyś znak informujący o granicy państwa. Poza tym żadnego śladu, że jest to już inny kraj. Zaraz za tą granicą zaczynam mozolną wspinaczkę pod górę brukowaną niemiecką drogą, którą za chwilę pokryje idealny, gładki asfalt. Nie mogę wyjść z podziwu, ilekroć patrzę na efekty niemieckiej technologii kładzenia nawierzchni asfaltowych. Kiedy Polacy zbudują autostradę, to po maksymalnie dwóch latach trzeba ją łatać - albo pęka, albo są dziury, albo koleiny. W Niemczech nawet podrzędna droga na końcu świata wygląda tak:

Ten widok zwiastuje wygodną część wycieczki. Mijam kolejne miejscowości: Pampow, Mewegen i wreszcie Boock. Przy drodze pasie się wołowina - bardzo rzadki już widok. Najczęściej jest widziana w nieco innej postaci w McDonaldzie.

Wioski niemieckie są bardzo zadbane, ale i monotonne. Dlatego dość szybko ląduję przy granicy w Blankensee.

Stąd już ostatnie dwa kilometry i jestem z powrotem w Buku.

Do Krackowa

Sobota, 24 marca 2012 | dodano:25.03.2012
Km:34.16 Czas:02:13km/h:15.41
Pr. maks.:0.00Temperatura: Rower:Kross Trans Alp 2009
STOBNO - Schwennenz - Lebehn - Krackow - Nadrensee - Ladenthin - Warnik - Będargowo - STOBNO /34km



Rozochocony przedwczorajszym rozpoczęciem sezonu, postanowiłem po raz drugi wyruszyć na podbój NRD (byłej, ale jakże wrośniętej w pejzaż!). Tym razem wyjechałem ze Stobna, aby przekroczyć granicę w mało znanym miejscu będącym niegdyś małym przejściem pieszo-rowerowym Bobolin/Schwennenz. Pozostało po tym wspomnienie w postaci kilku chylących się ku upadkowi betonowych słupów oraz średniogłębokiego rowu, nad którym przerzucono wąski mostek, w sam raz na rower.

Po przejechaniu przez mostek graniczny, droga zmienia się z asfaltowej w żwirową, a potem brukowaną, na szczęście z wyjeżdżoną ścieżką obok, dzięki czemu nie trzeba obijać dupy na wybojach. Wjeżdżam do Schwennenz - małej wioski, w której nie ma doprawdy nic ciekawego oprócz kościoła. Świątynia wprawdzie ewangelicka (a jakże), ale pięknie utrzymana, aż cieszy oko.

Dalej już piękną asfaltową ścieżką dla rowerów, której nie opuszczam aż do Krackow. Właśnie to uwielbiam u Niemców.

Jednak zanim Krackow, jeszcze po drodze czeka mnie jedna miejscowość - Lebehn, w której moją uwagę przykuwa dość stary pałac (niestety w stanie niezbyt dobrym). Na jego temat nie udało mi się znaleźć żadnej informacji.

Później już Krackow. Właściwie nie wjeżdżam do "centrum" wioski, zatrzymuję się na obrzeżach, ponieważ moja trasa odbija teraz w lewo, na wschód.

W tym momencie bateria w telefonie protestuje przeciwko zbytniemu nadużywaniu aparatu do fotografowania pierdół i od tej chwili nie zrobię już żadnego zdjęcia. A szkoda. Bo im dalej się posuwam, tym bardziej trasa staje się malownicza.
W tym miejscu warto wyjaśnić, dlaczego właściwie jeżdżę rowerem po niemieckiej stronie granicy. Nie tylko ze względu na infrastrukturę (świetne, równe i przede wszystkim długie ścieżki rowerowe), ale również na przestrzenie. Oczywiście, w Polsce też są, ale w Niemczech mają charakter niemalże dziewiczy. Bierze się to stąd, że dla naszych zachodnich sąsiadów osiedlanie się przy wschodniej granicy jest pozbawione sensu. Mieszkają tu tylko ci, którzy z jakichś powodów muszą tu mieszkać, albo też ci, którzy nie mają ochoty się przenosić gdzie indziej. (Jeśli kogoś to dziwi, proszę zobaczyć jak wyglądają nasze tereny przy wschodniej granicy kraju.) Dlatego i ruch na drodze praktycznie żaden, i żywego ducha ciężko spotkać, za to można do woli cieszyć się świeżym powietrzem, ciszą i pięknem krajobrazów.
Za Nadrensee droga staje się bardziej pagórkowata i wąska, ale nadal pokrywa ją asfalt gładziutki jak pupcia niemowlęcia. Przez kilka kilometrów podziwiam krajobrazy, widzę jak na dłoni stadko saren żerujących nieopodal małego zagajnika. Przez ponad pół godziny nie spotykam żadnego pojazdu. Po dość stromym podjeździe docieram do ostatniej miejscowości przed granicą - Ladenthin. Mijam ją trochę bokiem, ale widzę bardzo dobrze zabudowania. Jest to chyba najbardziej zaniedbana niemiecka miejscowość, jaką widziałem. I nic w tym dziwnego - dla Niemców to zupełny koniec świata. Nie wiem jakim cudem ktoś wpadł na pomysł wybudowania zupełnie nowej drogi łączącej wspomnianą zapomnianą wieś z Polską. Ale oczy nie mylą. Jest to świeżuteńka (zeszłoroczna) piękna szosa dla samochodów (po której mało kto jeździ). Po polskiej stronie łączy się z drogą z Kołbaskowa i dalej (również zmodernizowana) doprowadza mnie przez Warnik aż do Będargowa. Stamtąd już rzut beretem. Do Stobna wjeżdżam od strony stacji kolejowej, wspinam się pod ostatnią górkę i kończę wyprawę.

Otwarcie sezonu

Czwartek, 22 marca 2012 | dodano:25.03.2012
Km:33.00 Czas:02:15km/h:14.67
Pr. maks.:0.00Temperatura: Rower:Kross Trans Alp 2009
LUBIESZYN - Grambow - Ramin - Schmagerow - Bismark - Blankensee - Buk - Dobra - LUBIESZYN /33 km

Witam wszystkich cyklistów, podróżników i czytelników w nowym sezonie i nowej odsłonie graficznej bloga rowerowego. Myślę, że jest teraz jaśniejszy i bardziej przejrzysty, co - mam nadzieję - przełoży się na przyjemność czytania. Na otwarcie sezonu, drugiego dnia wiosny, wybrałem się do Niemiec. Niestety licznik zastrajkował przeciwko wyrywaniu go ze snu zimowego, więc nie ma mapki trasy, są za to zdjęcia z telefonu.
Wyruszyłem spod McDonalda w Lubieszynie obierając jedynie słuszny kierunek zachodni, żeby zaraz za granicą zmienić go na południowy. Nawiasem mówiąc, jedyne co mi się podoba w Unii Europejskiej (oprócz pieniędzy rzecz jasna) to Układ z Schengen - można cieszyć się nieskrępowaną wolnością kierunku i nikt nikogo nie niepokoi. Po prostu keine Grenze.
Po przejechaniu kilku kilometrów fantastyczną asfaltową ścieżką dla rowerów, wjechałem do pierwszej miejscowości na trasie - Grambow. Wiąże się z nią mało ciekawa historia, którą przeżyłem będąc jeszcze w podstawówce (lokalizując na oko, było to w roku 94 lub 95 ubiegłego wieku). Ktoś wpadł na pomysł, żeby pojechać do jakiejś bliskiej niemieckiej miejscowości i kupić to, czego u nas nie było (albo było bardzo drogie) - zdaje się, że chodziło o żarówki energooszczędne. Ponieważ byłem jeszcze zbyt młody, żeby mnie puścić samopas do innego kraju, wymyśliłem, że pojadę z ciotką. Dokładnie 3 października (to był poniedziałek albo wtorek) wsiedliśmy w pociąg (cztery razy droższy niż żeśmy się spodziewali) i udaliśmy się na pierwszą stację za granicą kraju - Grambow. Kawałek za stacją z lasu wyłaniała się mała wioska, ale sklep był. Z tym że zamknięty. Okazało się, że 3 października to u Niemców święto państwowe. Jedyne miejsce, gdzie można by było tego dnia coś kupić, to stacja benzynowa, której w małej wiosce próżno szukać. Połaziliśmy więc z ciotką po uliczkach (na których nie było żywego ducha, wszyscy widać świętowali w domach) i powróciliśmy pociągiem do Szczecina.
Teraz jestem w Grambow pierwszy raz po tych kilkunastu latach i próbuję odświeżyć wspomnienie naszej mało efektywnej operacji.

Na stacji wielkie zmiany. Daje się zauważyć dużo więcej trawy i ząb czasu, którym został nadgryziony dworcowy budynek. (Sądząc po rozmiarach owego nadgryzienia, była to raczej SZCZĘKA czasu.)

Pamiętam, że w czasie naszej ekspedycji z ciotką, kupowaliśmy tutaj powrotne bilety. Dziś - patrząc na wejście do holu - byłoby to raczej niemożliwe...

Podobna historia spotkała ów sklep, który wtedy był zamknięty. Dzisiaj również jest zamknięty i sądząc po wyglądzie taka sytuacja trwa od co najmniej kilku lat.

Porzucam zatem wspomnienia i udaję się w dalszą drogę. Miejscowości po drodze nie są na tyle interesujące, żeby się w nich zatrzymywać czy o nich opowiadać. Ot, po prostu niemieckie wioseczki, małe, schludne, typowe. Drogi wąskie, ale gładko wyasfaltowane, więc dobrze się jedzie, mimo zleżałej pozimowej kondycji.

Około kilometra przed miejscowością Bismark natykam się na pozostałość po II Wojnie Światowej w postaci pojazdu strategicznego typu "motor z wózkiem". Obecnie pełni funkcję reklamy zajazdu zlokalizowanego naprzeciwko.

Za chwilę wjeżdżam do miejscowości Bismark, żeby po skręcie w lewo szybko ją opuścić i znów kontynuować jazdę boczną drogą między brzozami. Brzoza to jedyne drzewo, które rozpoznaję bez problemu.

Kilka kilometrów później zatrzymuję się nad jeziorem. To chyba najlepsze a jednocześnie najmniej uczęszczane kąpielisko blisko Szczecina - spokój, bez tłumów, porządek i czysta woda. Aż nie mogę się doczekać lata, żeby tu przyjechać z ręcznikiem.

Blankensee omijam obwodnicą, przekraczam szybko granicę (niegdyś było tu pieszo-rowerowe przejście małego ruchu granicznego), przez Buk przejeżdżam bez zatrzymania. W Dobrej chwilę odpoczywam, po czym wjeżdżam na ostatni odcinek do Lubieszyna. Ta droga była kiedyś moją ulubioną - prawie nikt po niej nie jeździł, a wokół roztaczały się piękne widoki. Teraz buduje się tu dość spore osiedle, w związku z czym drogę zmodernizowano i ruch się drastycznie zwiększył, a widoki zostały zasłonięte przez budynki.

Ale nie ma co narzekać. Absolutnie nie dziwię się ludziom, że chcą mieszkać w takich miejscach. Człowiek dziś jest tak zaganiany, że potrzebuje spokoju. Ja na szczęście mam rower...

kategorie bloga

Moje rowery

Kross Trans Alp 2009 1914 km

szukaj

archiwum

linki