Buk - Boock
Czwartek, 29 marca 2012 | dodano:29.03.2012
Km: | 27.60 | Czas: | 02:02 | km/h: | 13.57 | ||
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | Rower: | Kross Trans Alp 2009 |
BUK-Łęgi-Rzędziny-Stolec-Pampow-Mewegen-Boock-Blankensee-BUK /28km
Bez względu na silny wiatr i małą ilość czasu ruszam w kolejną wyprawę transgraniczną. Z konieczności krótką niestety, ale lepsza taka niż żadna. Poza tym zawsze jest to okazja do poprawy kondycji, żeby rozpocząć w końcu dłuższe wyprawy, w tym tę najdłuższą - wakacyjną.
Początek dziś w zaniedbanej, popegeerowskiej wiosce Buk. Obieram drogę na północ, pod wiatr, w kierunku miejscowości Łęgi. Po drodze daje o sobie znać piękno przyrody w postaci parki żerujących żurawi. Pstrykam im fotkę, ale coś się dzieje z aparatem (zdjęcie nie wyszło tak jak powinno). Kolejna wioska za Łęgami to Rzędziny. Nastrój czynią fatalny - rudera obok rudery, dziurawe dachy, brudne ściany, obskubane mury - coś okropnego. Pomyślałbym, że to wioska wymarła, gdyby nie jedna konkretna oznaka życia - szkoła podstawowa. Budynek co prawda również obskurny, ale obecność dzieci niezbicie dowodzi, że ktoś tu mieszka.
Za to kończy się asfalt. Teraz będę przedzierał się przez krzaki, korzystając ze ścieżki wyjeżdżonej na starym nasypie przedwojennej linii kolejowej.
Ścieżka ta prowadzi między bagnami i bajorami, stopniowo zarastając, co budzi moje obawy. Po bajorach pływa ptactwo, najczęściej łabędzie, które nic sobie nie robią z mojej obecności. Jeden tylko, chyba nieco bardziej płochliwy, na mój widok na wszelki wypadek wpłynął między trzciny. Droga jest bardzo daleka od ideału, dla roweru szosowego się absolutnie nie nadaje, a i trekkingiem pokonuje się ją w żółwim tempie.
Na końcu tej ścieżyny leży wieś o tragicznej nazwie Stolec. "No tak, gówniana droga do gównianej miejscowości" - myślę sobie, choć nie chcę przecież w ten sposób obrazić mieszkańców. Sam mógłbym tu mieszkać, z tym że pewnie wnioskowałbym wtedy o zmianę nazwy. Bo jak to wygląda: "Miejsce zamieszkania: Stolec"? Tak jakbyś mieszkał w kupie. Ciekawe, czy tubylcy mają tego typu poczucie humoru?
Udaję się w lewo, na południe, wzdłuż granicy, szukając jakiejś drogi do Niemiec. Powinna tu być. Niestety, po kilku kilometrach stwierdzam, że musiałem ją minąć. Zawracam z powrotem do "kupy" i odnajduję niepozorną ścieżynkę, która prowadzi mnie do równie niepozornego przejścia granicznego:
To jest jedno z tych przejść granicznych, których można nie zauważyć. Po lewej stronie widać słup, na którym prawdopodobnie znajdował się kiedyś znak informujący o granicy państwa. Poza tym żadnego śladu, że jest to już inny kraj. Zaraz za tą granicą zaczynam mozolną wspinaczkę pod górę brukowaną niemiecką drogą, którą za chwilę pokryje idealny, gładki asfalt. Nie mogę wyjść z podziwu, ilekroć patrzę na efekty niemieckiej technologii kładzenia nawierzchni asfaltowych. Kiedy Polacy zbudują autostradę, to po maksymalnie dwóch latach trzeba ją łatać - albo pęka, albo są dziury, albo koleiny. W Niemczech nawet podrzędna droga na końcu świata wygląda tak:
Ten widok zwiastuje wygodną część wycieczki. Mijam kolejne miejscowości: Pampow, Mewegen i wreszcie Boock. Przy drodze pasie się wołowina - bardzo rzadki już widok. Najczęściej jest widziana w nieco innej postaci w McDonaldzie.
Wioski niemieckie są bardzo zadbane, ale i monotonne. Dlatego dość szybko ląduję przy granicy w Blankensee.
Stąd już ostatnie dwa kilometry i jestem z powrotem w Buku.
Bez względu na silny wiatr i małą ilość czasu ruszam w kolejną wyprawę transgraniczną. Z konieczności krótką niestety, ale lepsza taka niż żadna. Poza tym zawsze jest to okazja do poprawy kondycji, żeby rozpocząć w końcu dłuższe wyprawy, w tym tę najdłuższą - wakacyjną.
Początek dziś w zaniedbanej, popegeerowskiej wiosce Buk. Obieram drogę na północ, pod wiatr, w kierunku miejscowości Łęgi. Po drodze daje o sobie znać piękno przyrody w postaci parki żerujących żurawi. Pstrykam im fotkę, ale coś się dzieje z aparatem (zdjęcie nie wyszło tak jak powinno). Kolejna wioska za Łęgami to Rzędziny. Nastrój czynią fatalny - rudera obok rudery, dziurawe dachy, brudne ściany, obskubane mury - coś okropnego. Pomyślałbym, że to wioska wymarła, gdyby nie jedna konkretna oznaka życia - szkoła podstawowa. Budynek co prawda również obskurny, ale obecność dzieci niezbicie dowodzi, że ktoś tu mieszka.
Za to kończy się asfalt. Teraz będę przedzierał się przez krzaki, korzystając ze ścieżki wyjeżdżonej na starym nasypie przedwojennej linii kolejowej.
Ścieżka ta prowadzi między bagnami i bajorami, stopniowo zarastając, co budzi moje obawy. Po bajorach pływa ptactwo, najczęściej łabędzie, które nic sobie nie robią z mojej obecności. Jeden tylko, chyba nieco bardziej płochliwy, na mój widok na wszelki wypadek wpłynął między trzciny. Droga jest bardzo daleka od ideału, dla roweru szosowego się absolutnie nie nadaje, a i trekkingiem pokonuje się ją w żółwim tempie.
Na końcu tej ścieżyny leży wieś o tragicznej nazwie Stolec. "No tak, gówniana droga do gównianej miejscowości" - myślę sobie, choć nie chcę przecież w ten sposób obrazić mieszkańców. Sam mógłbym tu mieszkać, z tym że pewnie wnioskowałbym wtedy o zmianę nazwy. Bo jak to wygląda: "Miejsce zamieszkania: Stolec"? Tak jakbyś mieszkał w kupie. Ciekawe, czy tubylcy mają tego typu poczucie humoru?
Udaję się w lewo, na południe, wzdłuż granicy, szukając jakiejś drogi do Niemiec. Powinna tu być. Niestety, po kilku kilometrach stwierdzam, że musiałem ją minąć. Zawracam z powrotem do "kupy" i odnajduję niepozorną ścieżynkę, która prowadzi mnie do równie niepozornego przejścia granicznego:
To jest jedno z tych przejść granicznych, których można nie zauważyć. Po lewej stronie widać słup, na którym prawdopodobnie znajdował się kiedyś znak informujący o granicy państwa. Poza tym żadnego śladu, że jest to już inny kraj. Zaraz za tą granicą zaczynam mozolną wspinaczkę pod górę brukowaną niemiecką drogą, którą za chwilę pokryje idealny, gładki asfalt. Nie mogę wyjść z podziwu, ilekroć patrzę na efekty niemieckiej technologii kładzenia nawierzchni asfaltowych. Kiedy Polacy zbudują autostradę, to po maksymalnie dwóch latach trzeba ją łatać - albo pęka, albo są dziury, albo koleiny. W Niemczech nawet podrzędna droga na końcu świata wygląda tak:
Ten widok zwiastuje wygodną część wycieczki. Mijam kolejne miejscowości: Pampow, Mewegen i wreszcie Boock. Przy drodze pasie się wołowina - bardzo rzadki już widok. Najczęściej jest widziana w nieco innej postaci w McDonaldzie.
Wioski niemieckie są bardzo zadbane, ale i monotonne. Dlatego dość szybko ląduję przy granicy w Blankensee.
Stąd już ostatnie dwa kilometry i jestem z powrotem w Buku.